5 - Smok, Downloads
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Gordon R. Dickson SMOK, EARL I TROLL Przełożył Zbigniew A. Królicki DOM WYDAWNICZY REBIS POZNAŃ 1998 Tytuł oryginału The Dragon, the Earl, and the Troll Copyright © 1994 by Gordon R. Dickson All rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 1998 Redaktor Renata Bubrowiecka-Kraszkicwiez Opracowanie graficzne okładki Jacek Piętrzyński Ilustracja na okładce Den Beiuvais Wydanie 1 ISBN 83-7120-495-7 Dom Wydawniczy REBIS, Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 867-47-08, 867-81-40; fax. 867-37-74 e-mail: rebis@pol.pl Druk i oprawa: Zakłady Graficzne im. KEN S.A. Bydgoszcz, ul. Jagiellońska 1, Fax. (0-52) 21-26-71 Dla Kirby McCauley, z szacunkiem i wdzięcznością Rozdział 1 W kuchni znowu pojawił się skrzat. - Nie mogę tego pojąć! - rzekł Jim. - Pchły, wszy, szczury, jeże szukające ciepłego miejsca do spania. Ale skrzaty?! - Uspokój się - powiedziała Angie. - Dlaczego musimy mieć też skrzaty? - dopytywał się Jim. Wszystkie skrzaty mieszkały w kominach. Były małymi, nieszkodliwymi, czasem nawet pożytecznymi istotami naturalnymi. Co wieczór zostawiało się dla nich miseczkę mleka lub czegokolwiek innego. Skrzat wypijał to albo zjadał i nikogo nie niepokoił. Jednak ten w kuchni w Malencontri najwyraźniej miewał napady złego humoru. Zazwyczaj nie pijał niczego prócz mleka, ale kiedy popadał w podły nastrój, pałaszował wszystko, co nadawało się w kuchni do jedzenia - a potem służba kuchenna z przesądnego lęku nie chciała tknąć niczego, czego on dotknął. - Uspokój się - powtórzyła Angie... - Pamiętasz? - zapytała, - A to było zaledwie przedwczoraj. Jeszcze bardziej wtuliła głowę w zagłębienie ramienia Jima, gdy jako jedyni czuwający i trzymający się na nogach ludzie stali razem na drewnianym pomoście tuż pod zwieńczeniem otaczającego ich dom - Malencontri - muru, który w późniejszych wiekach otrzyma nazwę zamkowych blanek. Właśnie na ciężkim od chmur niebie wstawało mroźne grudniowe słońce. W jego szarym świetle ujrzeli zdeptaną otwartą przestrzeń pod murem i gąszcz oddalonego o jakieś sto metrów lasu, nad którym zaczynały się unosić cienkie smużki siwego dymu z ognisk rozpalonych nieco dalej, za pierwszymi koronami drzew. Krew z poprzedniego dnia czerniała już na śniegu, stapiając się barwą z błotnistym terenem, na którym ciężkie buciory i podkute kopyta zmieszały wszystko w jedną, czarną maź. Po południu spadł śnieg i trochę przysypał ciemne, leżące nieruchomo na ziemi kształty - ciała napastników pozostawione krukom i innym padlinożercom, którzy ściągną tu, gdy Malencontri padnie. A niewątpliwie stanie się to dzisiaj. Jego obrońcy byli nieliczni, a teraz dodatkowo zbyt wyczerpani. Na prawo i lewo od miejsca, w którym stali Jim i Angie, wszędzie na pomoście leżeli znużeni łucznicy, kusznicy i zbrojni - ci jeszcze zdolni do walki mimo odniesionych ran - zmorzeni snem na stanowiskach, z których odpierali ataki napastników usiłujących wspiąć się po drabinach przystawianych do zamkowego muru. Mając na murach odpowiednią liczbę obrońców, Malencontri mogłoby odeprzeć atak całej armii, a nie tylko te skromne siły dwóch czy trzech rycerzy, około półtorej setki wyćwiczonych zbrojnych i łuczników oraz kilkuset hołoty uzbrojonych we wszystko, co im się udało znaleźć lub zrabować podczas najazdu na ten zakątek Somerset. Jednak Malencontri zaatakowano bez ostrzeżenia, nie było więc czasu zwołać z okolicznych lasów i pól ludzi należących do tego lenna, którzy mogliby zasilić szeregi obrońców w takim stopniu, że napastnicy nie mieliby żadnych szans. Atakujący najwyraźniej nie mieli pojęcia, że Jim jest w zamku. W przeciwnym razie nigdy by się nie odważyli napaść na kasztel maga klasy C - a już na pewno nie maga cieszącego się taką sławą, jaką Jim zdobył jako Smoczy Rycerz. - Zaczynają się budzić - mruknęła Angie. - Tak - rzekł Jim. On też obserwował smużki dymu z dogasających nocnych ognisk; patrzył, jak grubieją, gdy dokładano do ognia, aby ugotować lub podgrzać jakąś strawę dla tych, którzy później znów mieli ruszyć do ataku. - W każdym razie - powiedziała Angie, mocno obejmując Jima ramieniem - to koniec naszych nadziei na dziecko. - Milczała chwilę. - Czy naprawdę byłam nieznośna z tymi moimi obawami o nie? - Nie - odparł Jim. Pocałował ją, - Nigdy nie byłaś nieznośna. Dobrze wiesz. Temat ten od przeszło roku stanowił przedmiot rozważań Angie. Miała dopiero dwadzieścia kilka Jat, jednak tutaj panowało jeszcze średniowiecze i o wiele młodsze kobiety - a nawet dziewczynki - miały potomstwo. Walczyły w niej chęć posiadania dziecka i przekonanie, które dzieliła z Jimem, że byłoby nie w porządku, gdyby urodziła je tutaj. Nie mówiąc już o wychowywaniu go w tych średniowiecznych czasach, które jako przybysze z dwudziestego stulecia określali czternastym wiekiem. Dlatego po prostu nie zdecydowali się na dziecko. Teraz było na to za późno - to chyba nawet dobrze, zważywszy, że po zdobyciu zamku oblegający zabiją wszystkich jego mieszkańców. - Prawdę mówiąc - odezwał się Jim - już dawno powinienem znaleźć jakiś sposób, żeby nas stąd wydostać. - Raz to zrobiłeś, na początku - powiedziała Angie. - Ja ci to wyperswadowałam. - Nie, nie ty. - Tak, ja. W pewnym sensie oboje mieli rację. Przez krótki czas, po przybyciu Jima w celu uratowania Angie przed Ciemnymi Mocami usiłującymi naruszyć równowagę między przypadkiem a historią tego średniowiecznego świata, mężczyzna dysponował wystarczającym zasobem magicznej mocy, aby przenieść ich oboje z powrotem w dwudziesty wiek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstyleman.xlx.pl
|