52 Pan Samochodzik i Szaman, Pan Samochodzik

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sebastian Miernicki
PAN SAMOCHODZIK I...
SZAMAN
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
WSTĘP
Hiszpańska korweta wioząca przeklęte złoto azteckiego kapłana nie spodziewała się,
że nagle zza wyspy wypłynie brygantyna sławnego pirata Morza Karaibskiego. Red Baron stał
na dziobnicy, opierając dłoń na rękojeści pistoletu zatkniętego za pas. Ze zmrużonymi oczami
patrzył na hiszpański okręt, oceniając według jego zanurzenia, ile wiezie złota.
Dał znak do oddania salwy armatniej. Hiszpan odpowiedział tym samym, ale już był
unieruchomiony. Specjalne zapalające pociski zniszczyły jego żagle i teraz tylko dryfował.
Piraci zawyli z radości. Okręt Red Barona złapał wiatr w żagle i niczym kartagińska galera
wbił się bukszprytem w burtę przeciwnika. Hiszpańskie szpady łamały się jak zapałki w
zetknięciu z pirackimi kordelasami. Co chwila rozlegały się wystrzały z broni palnej.
Hiszpańska załoga próbowała zorganizować obronę na pokładzie rufowym. Daremnie.
Jej duch bojowy upadł, gdy zobaczyła, jak piraci przytykają noże do białych, odsłoniętych
piersi seniorit, które trwożliwie spędzały bitwę w kajutach pod pokładem.
Wkrótce hiszpańska załoga pożegnała się ze złotem i seniorkami. Piraci oprócz
towarzystwa niewiast i skarbów lubili także rum, a tego mieli pod dostatkiem.
***
W cichej zatoczce, na dużej wyspie Red Baron w dwóch kryjówkach przygotował
skrytki. Jaskinia na dole skrywała mniej wartościowe i lżejsze skarby. Na górze była trudniej
dostępna, a przez to pewniejsza, więc tam trafiły cięższe skrzynie. Kryjówki pirat fantazyjnie
oznaczył na swojej mapie jako dwie wieże.
Red Baron zapomniał, że było to przeklęte złoto i wkrótce zginął w zasadzce
Hiszpanów. Oficer, który go zabił i zdobył mapę, sam chciał posiąść tyle złota. Ruszył na
wyspę na poszukiwania. W walce z tubylcami został ciężko ranny i zdołał ukryć się w jakiejś
jaskini.
***
Wiele lat później jaskinię odwiedzili czerwonoskórzy wojownicy. Dowodził nimi
człowiek ciekawy świata, szaman, który zabrał mapę. Po latach szaman wrócił na miejsce i
odnalazł jeden ze skarbów, ale wtedy nadszedł czas azteckiej klątwy. Minęło sto lat i klątwa
wróciła. Zawsze wracała, gdy na złoto padł wzrok białego człowieka.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
PRZEDŚWIĄTECZNE ZAKUPY • SPOTKANIE Z AMERYKAŃSKIM
MILIONEREM • KOGO MOŻNA KUPIĆ ZA PIENIĄDZE? • SPOSÓB NA ZABICIE
KAROLA • WEZWANIE DO PANI MINISTER • MAPA ZNALEZIONA NA ALASCE
• SKARBY WIELKIEJ ARMII NAPOLEONA
Każdy z Was doskonale zna ten czas gorączki przedświątecznych zakupów. Na kilka
dni przed Bożym Narodzeniem współczesna Polska przestawała pracować zajęta
przygotowaniami. Przypomniały mi się lata dzieciństwa, jakże różne od zabieganego życia w
nowych czasach. Babcia przygotowywała pyszne pierogi, jedne z makiem z przydomowego
ogródka, drugie z kapustą i z grzybami. Piekły się w piecu z fajerkami. Niezapomniany
pozostał zapach ciast nadziewanych bakaliami. Postna wieczerza wigilijna, przy której, przed
wyjściem na pasterkę, a trzeba było maszerować dwa kilometry, babcia podawała domowe
wino z malin, które latem z wysiłkiem zrywałem z kolczastych krzewów. We współczesnej
atmosferze świąt nie było tamtej mocy, niecierpliwości oczekiwania, podjadania smakołyków
cichcem porwanych z kuchni.
Maszerowałem ulicami Starówki sunąc jak Arka Noego wśród oceanu ludzkich
niepokojów i gonitw. Nigdy nie spodziewałbym się, że właśnie pod koniec grudnia mogę
otrzymać wezwanie do przygody.
- Przepraszam, czy Pan Samochodzik? - nagle usłyszałem pytanie zadane w języku
angielskim.
Ktoś, sądząc po akcencie Amerykanin, znał moje przezwisko, które zyskałem dzięki
posiadaniu niegdyś wehikułu. Z zewnątrz wyglądał jak pojazd kosmitów po twardym
lądowaniu, ale pod maską skrywał imponujący silnik ferrari, powypadkowy, odremontowany
przez mojego świętej pamięci wuja. Dzięki temu niezwykłemu połączeniu uzyskiwałem
niepozorny pojazd, który swoją prędkością zaskoczył niejednego przestępcę, jaki stanął na
mojej drodze.
Naprawdę nazywam się Tomasz N.N. i pracuję w Departamencie Ochrony Zabytków
Ministerstwa Kultury i Sztuki, zajmującym się poszukiwaniem i odzyskiwaniem zaginionych
w czasie drugiej wojny światowej dzieł sztuki. Nie ukrywam, że najlepsze lata sił witalnych
mam już za sobą, więc pracuje ze mną Paweł Daniec, były komandos i absolwent historii
sztuki. Okazał się bardzo cennym nabytkiem.
Ostrożnie obejrzałem się za siebie. Ujrzałem wysokiego, szczupłego mężczyznę w
okularach. Miał około pięćdziesięciu lat, a ubrany był w lekki kożuszek i kowbojski kapelusz.
Obok niego stał młodzieniec w eleganckim płaszczu, czarnych spodniach, z białym
kołnierzykiem i krawatem wystającym spomiędzy równo założonego jedwabnego szalika.
- Pan Samochodzik? - upewniał się starszy Amerykanin.
- Tak - przyznałem niechętnie, albowiem nie lubiłem swojego przezwiska.
- Willy Bytes - Amerykanin przedstawiając się, wyciągnął do mnie kościstą, silną
dłoń. - To mój syn, Bruce.
Uścisnąłem dłonie obydwu.
- Czym mogę panom służyć? - zapytałem.
- Możemy porozmawiać? - Bytes uśmiechnął się. - W bezpiecznym miejscu.
Bez słowa wskazałem wejście do najbliższego lokalu, okazało się, że to herbaciarnia.
Od razu otoczył nas zapach herbat z najróżniejszych stron świata. W czajniczkach na
maleńkich maszynkach parzyły się smakowicie pachnące mieszanki tego cudownego napoju.
Usiedliśmy w kącie sali pomiędzy wachlarzem zdobionym chińskim pismem a utrzymaną w
dziewiętnastowiecznej manierze mapą Afryki.
- Słucham - powiedziałem popijając pierwszy łyk mieszanki herbacianej, która
nazywała się „Słodka Luizjana”.
- Może zachowujemy się zbyt obcesowo, ale cóż... - Bytes uśmiechnął się szeroko -
wy, Europejczycy, uważacie nas za ludzi prostolinijnych, kowbojów... - wymownie stuknął w
rondo kapelusza leżącego na krześle - Mamy do pana sprawę.
- Tato... - Bruce z wyrzutem zerknął na ojca.
- Wiem, jestem gburem - Bytes rozłożył ręce, trącając dłonią biodro kelnerki. - Jestem
piekielnie bogaty i mógłbym kupić całą armię detektywów, ale słyszałem, że w Polsce pan jest
najlepszy, a u mnie pracują tylko najlepsi.
Z rozbawieniem słuchałem tych słów, zastanawiając się, czy to gra, czy siedział przede
mną prawdziwy, zarozumiały amerykański milioner, wierzący tylko w siłę zielonego
banknotu.
- Panie Samochodzik - Bytes rozparł się na wiklinowym fotelu – jest robota do
wykonania. Trzeba odkryć skarb. Umawiamy się tak, że wy, jako ministerstwo, bierzecie
wszystko, ale dla mediów to ja będę organizatorem wyprawy. Przygotujemy kurtki i czapeczki
z logo mojej firmy, bierzemy dobrą ekipę telewizyjną i jedziemy w teren. Który kanał ma
największą oglądalność?
Zdumienie zastąpiło oburzenie. Dopiłem herbatę i wstałem.
- Pan wybaczy, ale moja praca nie jest na sprzedaż - dumnie oświadczyłem. - Może za
oceanem, ba, nawet za Odrą może pan kupić każdego, ale w Polsce, mam taką nadzieję,
ważne są jeszcze takie wartości jak honor.
Bytes chyba tego się nie spodziewał. Patrzył na mnie z szeroko otwartą buzią.
- Żegnam panów! - powiedziałem sucho, biorąc palto i kapelusz. Wychodząc
słyszałem, że Bruce robi wyrzuty ojcu za to, jak mnie potraktował. Młodzian nazwał mnie
„staruszkiem”. Na ulicy wyjąłem telefon komórkowy i zadzwoniłem do Pawła.
- Dobry wieczór - przywitałem go. W tle słyszałem dźwięki kolęd. - Jak
przedświąteczne zakupy?
- Tłok, niech to się skończy! -jęknął Paweł.
- Spotkałeś kiedyś nazwisko Bytes, Willy Bytes?
Po drugiej stronie zapadło milczenie.
- Żyjesz? - prawie krzyknąłem do mikrofonu.
- Żyję, ale żeby szef nie wiedział takich rzeczy?
- Jakich?
- Willy Bytes, koncern w branży komputerowej, producent oprogramowania i części
sprzętu, jak karty graficzne, dźwiękowe - Paweł mówił, jakby czytał z kartki. - Nie wiem, jaki
jest jego majątek, ale pewnie mieści się w pierwszej setce najbogatszych ludzi w USA. Czemu
pan pyta o niego?
- Właśnie z nim rozmawiałem.
- Co?!
- Proponował nam wspólną wyprawę po skarb.
- Kiedy jedziemy?
- Z nim nieprędko. Zachowywał się tak, jakby wszystko było na sprzedaż.
- I co? Przepędził go pan? Szefie, schowajmy dumę do kieszeni, wie pan, co
moglibyśmy kupić za jego pieniądze?
- Na razie trzeba będzie go dyskretnie obserwować. Obawiam się, że jest
zdeterminowany, by zrealizować swój pomysł. Wieczór spędzisz przy komputerze, szukając
w Internecie wszelkich wiadomości na temat tego pana, a rano rozpoczniesz normalną robotę
detektywistyczną. Sprawdź, z kim się będzie spotykać.
- Tak jest! - odpowiedział Paweł niczym żołnierz na musztrze.
Postawiłem kołnierz palta, chroniąc twarz przed podmuchami lodowatego wiatru.
Ciężko wchodziłem po schodach do swojej kawalerki, potem zmęczony usiadłem w fotelu i
sięgnąłem po pierwszą z brzegu książkę. Nawet nie zdążyłem przeczytać pierwszego wersu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl