4 Dzieło Dextera, Burdello
[ Pobierz całość w formacie PDF ] //-->JEFF LINDSAYDZIEŁO DEXTERAPrzekładTOMASZ WILUSZ1Pardonmez - moi, Monsieur. Ou est La Lune? Alors, mon ancien, lu lune estici, ouvre la Seine, enorme, rouge et humide. Merci, mon ami,teraz go widzę.Etactuellement,na psa urok, to noc księ yca, noc stworzona do ostrych przyjemnościksię ycowego blasku, dodanse macabreDemona Dextera i jego szczególnegoprzyjaciela.Alemerde aloes!To księ yc nadla Seine?.Dexter jest w Pary u!Quelletragedie!W Pary u z Tańca nici! Tu nie znajdziemy jego szczególnego przyjaciela -brakuje osłony nocy znad Miami i łagodnych, gościnnych wód oceanu gotowychpochłonąć resztki. Są tylko taksówki, turyści i ten ogromny samotny księ yc.I oczywiście Rita. Wszędzie Rita, wertująca rozmówki, składająca irozkładająca dziesiątki map, przewodników i broszurek obiecujących szczęściedoskonałe i jakimś cudem szczęście to zapewniających - jej. Tylko jej. Bowiemparyska idylla mał eńska Rity jest w istocie przedstawieniem jednego aktora, zaś jejświeo upieczony mał onek, były arcykapłan księ ycowej beztroski, Dexter w StanieZawieszenia, mo e tylko zachwycać się księ ycem, trzymać w ryzach niecierpliwiepodrygującego Mrocznego Pasa era i mieć nadzieję, e całe to radosne szaleństwowkrótce się skończy i powróci uporządkowane, normalne ycie upływające na łapaniui rozcinaniu innych potworów.Dexter bowiem przyzwyczajony jest rozcinać swobodnie, schludną, radosnąręką, która teraz mo e tylko chwytać dłoń Rity, podziwiać księ yc i delektować sięironią miesiąca miodowego, w którym wszystko, co słodkie i z miesiącem na niebiezwiązane, jest zabronione.A więc Pary . Dexter posłusznie wlecze się za ciągnącym go holownikiem„Rita”, gapi się i przytakuje, kiedy trzeba, a od czasu do czasu rzuca błyskotliwe,dowcipne uwagi typu „O rany” albo „Uhm”, gdy Rita folgujeądzyPary a, któranarastała w niej od lat i wreszcie mo e zostać skonsumowana.Ale chyba nawet Dexter nie pozostaje nieczuły na legendarne uroki MiastaŚwiateł?Chyba nawet on na widok tych wszystkich wspaniałości odczuwa jakieśdelikatne, syntetyczne drgnienie gdzieś w ciemnej, pustej jamie, w której powinna byćdusza? Czy Dexter naprawdę mo e przyjechać do Pary a i nie czuć nic?Ale skąd. Dexter czuje, i to intensywnie: Dexter czuje zmęczenie i nudę.Dexter czuje te lekkie zniecierpliwienie brakiem towarzysza zabawy. Szczerzemówiąc, im szybciej go znajdzie, tym lepiej, bo z jakiegoś powodu Mał eństwo niecozaostrza apetyt.Ale taka jest umowa - Dexter musi spełniać warunki, by móc robić to, co robi.W Pary u, jak w domu, Dexter musimaintenez le deguisement.Nawet jak eświatowiFrancuzi mogliby nieco się stropić na myśl, e jest wśród nich potwór, nieludzkidemon, który yje tylko po to, by zrzucać podobnych sobie w otchłań zasłu onejśmierci.A Rita, w swoim nowym wcieleniu rumieniącej się panny młodej, jestidealnym deguisement dla tego, czym naprawdę jestem. Nikomu nie przyszłoby dogłowy, e zimny, bezduszny morderca mógłby potulnie wlec się za tak doskonałymsymbolem amerykańskiej turystyki. Z pewnością, mon frere. C'est impossible.W tej chwili, niestety, tres impossible. Nie ma szans wymknąć się na kilkagodzin zasłu onej rozrywki. Nie tutaj, gdzie nie znają Dextera, a on nie znaobyczajów policji. Nigdy na obcym, niezbadanym terenie, na którym nie obowiązujesurowy Kodeks Harry'ego. Harry był gliną z Miami i w Miami ka de jego słowostawało się ciałem. Tyle e wśród tych słów nie było ani jednego francuskiego; ryzykojest więc tu za du e, bez względu na to, jak mocno bije puls ciemności nazaciemnionym tylnym siedzeniu.Wielka szkoda, bo ulice Pary a są stworzone, by czaić się na nich ze złymizamiarami. Wąskie, ciemne, nie podlegają adnym logicznym regułom zrozumiałymdla rozsądnego człowieka. A za łatwo wyobrazić sobie Dextera owiniętego peleryną,z połyskującym ostrzem w dłoni, przemykającego tymi ocienionymi zaułkami,spieszącego na pilne spotkanie w jednym z tych starych gmachów, które zdają się nadnim pochylać iądać,by był niegrzeczny.Nawet ulice to wymarzone miejsce na burdę; wyło one są du ymi kamieniami,które w Miami ludzie ju dawno by powyciągali, eby wybijać nimi szybyprzeje d ających samochodów albo sprzedać je firmom budującym nowe drogi.Ale to niestety nie jest Miami. To Pary . Dlatego czekam cierpliwie, a tennowy, kluczowy element przebrania Dextera okrzepnie, i liczę, e jakoś wytrzymamjeszcze jeden tydzień wymarzonego miesiąca miodowego Rity. Piję francuską kawę -w porównaniu z tą w Miami to lura - oraz vin de table, którego krwista czerwieńprzywołuje niepokojące wspomnienia, i nie mogę się nadziwić łatwości, z jaką mojanowa ona chłonie wszystko, co francuskie. Nauczyła sięślicznierumienić, kiedymówi table pour deux, s 'il vous plait, dzięki czemu francuscy kelnerzy od razuwiedzą, e mają przed sobą młodą parę i, niemal jakby się zmówili, eby podsycaćromantyczne fantazje Rity, wśród serdecznych uśmiechów oraz ukłonów zapraszająnas do stolika i wydaje się, e za chwilę chóralnie odśpiewają refren La Vie En Rose.Ach, Pary . Ach, / 'amour.Całymi dniami włóczymy się po ulicach i przystajemy w niezwykle wa nychmiejscach zaznaczonych na planie miasta. Wieczory spędzamy w małych, urokliwychknajpkach, często z dodatkową atrakcją w postaci francuskiej muzyki na ywo. Razwybieramy się nawet do Comedie Française na przedstawienie Chorego z urojenia. Zbli ej nieznanego powodu sztuka w całości grana jest po francusku, ale Rita i takdobrze się bawi.Dwa wieczory później równie dobrze bawi się na rewii w Moulin Rouge.Prawdę mówiąc, w Pary u podoba jej się prawie wszystko, nawet rejs po rzece. Niezwracam jej uwagi, e przeja d ki łodzią w Miami są du o ciekawsze, a mimo tojakoś nigdy się nimi nie zainteresowała, ale zaczynam się zastanawiać, co te sobiemyśli, jeśli w ogóle cokolwiek.Przypuszcza atak na wszystkie znane zabytki, a Dexter występuje w rolioddziału szturmowego mimo woli, i nic nie mo e jej powstrzymać. Wie a Eiffla, ŁukTriumfalny, Wersal, Katedra Notre Dame; wszystkie kapitulują przed tą wściekleskoncentrowaną blondynką uzbrojoną wśmiercionośnyprzewodnik turystyczny.Zaczyna się to wydawać cokolwiek wysoką ceną za deguisement, ale Dexter toołnierz wzorowy. Brnie naprzód, obarczony cię arem obowiązku i butelek wody. Nieuskar a się na upał, bolące nogi ani na ogromne, nieładne tłumy ludzi w zbytobcisłych szortach, pamiątkowych T - shirtach i klapkach.Podejmuje za to jedną nieśmiałą próbę znalezienia czegoś ciekawego dlasiebie. W czasie wycieczki autobusem po Pary u, gdy głos z taśmy cedzi w ośmiujęzykach nazwy rozmaitych fascynujących miejsc o wielkim znaczeniu historycznym,do duszącego się powoli mózgu Dextera dociera nieproszona myśl. Umęczonemupotworowi te nale y się tu, w Mieście Niemilknących Akordeonów, jakiś skromnyobiekt kultu i ju wiem, co to jest. Na następnym przystanku staję przy drzwiachautobusu i zadaję kierowcy proste, niewinne pytanie.- Przepraszam - mówię. - Czy będziemy przeje d ać koło Rue Morgue?Kierowca słucha iPoda. Poirytowanym, zamaszystym gestem wyciąga jednąsłuchawkę z ucha, mierzy mnie od stóp do głów i unosi brew.- Rue Morgue - powtarzam. - Czy będziemy jechać koło Rue Morgue?Łapię się na tym, e mówię za głośno, jak typowy jankeski antylingwistazaczynam się jąkać, w końcu milknę. Kierowca patrzy na mnie. Z dyndającejsłuchawki dochodzi rzę enie hip - hopu. Wreszcie wzrusza ramionami. Zarzuca mnieszybką serią francuskich słów krótko, ale wyraziście tłumaczących moją kompletnąignorancję; wkłada słuchawkę z powrotem do ucha i otwiera drzwi autobusu.Wysiadam za Ritą, potulny, pokorny i trochę zawiedziony. Wydawało się totakie proste - zatrzymać się na chwilę zadumy na Rue Morgu i zło yć hołd wa nemumiejscu w dziejach Potworów, a jednak nie. Później to samo pytanie zadajętaksówkarzowi i dostaję tę samą odpowiedź, którą Rita tłumaczy z uśmiechemlekkiego zakłopotania.- Dexter - mówi. - Masz fatalną wymowę.- Po hiszpańsku wyszłoby lepiej - odpowiadam.- Nic by to nie zmieniło - stwierdza. - Rue Morgue nie istnieje.- Co takiego?- Jest wymyślona - mówi. - Przez Edgara Allana Poe. Tak naprawdę nie maadnej Rue Morgue.Czuję się tak, jakby powiedziała mi, e nie maŚwiętegoMikołaja. Nie maRue Morgue? Ani radosnego zabytkowego stosiku trupów pa - ry an? Jak tomo liwe? Jednak to z pewnością prawda. Do wiedzy Rity o Pary u nie sposób sięprzyczepić. Przez zbyt wiele lat studiowała zbyt wiele przewodników turystycznych,by mogło jej się coś pomylić.Chowam się więc z powrotem do skorupy tępej uległości, jedyna iskierkazainteresowania gaśnie na amen jak sumienie Dextera.Kiedy ju tylko trzy dni dzielą nas od powrotu do błogosławionej złości izamętu Miami, nadchodzi Dzień Zwiedzania Luwru. Nawet ja jestem odrobinęzaciekawiony; w końcu to, e nie mam duszy, wcale nie znaczy, e nie doceniamsztuki. Wręcz przeciwnie. Ostatecznie w sztuce chodzi o to, by tworzyć kompozycje,które będą w znaczący sposób oddziaływać na zmysły. A czy nie tym właśnie zajmujesię Dexter? Oczywiście, w moim przypadku „oddziaływanie” nale y rozumieć niecobardziej dosłownie, ale mimo wszystko potrafię docenić inne rodzaje twórczości.Dlatego co najmniej umiarkowanie zainteresowany poszedłem za Ritą przezwielki dziedziniec Luwru, a potem schodami w dół do wnętrza szklanej piramidy.Postanowiła zwiedzać na własną rękę, nie w grupie - nie powodował nią wstręt dostad gapiących się, zaślinionych, rozpaczliwie niedouczonych baranów lgnącychpraktycznie do wszystkich przewodników, lecz determinacja, by pokazać, eniestraszne jej adne muzeum, nawet francuskie.Pomaszerowała prosto do kolejki po bilety, w której staliśmy kilka minut,zanim wreszcie kupiła je i cuda Luwru stanęły przed nami otworem.Pierwszy cud objawił się, gdy tylko przeszliśmy schodami z holu do salimuzealnej. W jednej z pierwszych galerii, w części ogrodzonej czerwonymaksamitnym sznurem, zgromadził się ogromny tłum zło ony chyba z pięciu du ychgrup zwiedzających. Rita wydała dźwięk, który zabrzmiał jak „mrmf', i pociągnęłamnie dalej. Kiedy szybko mijaliśmy tłum, odwróciłem się - to była Mona Lisa.- Jaka mała - wykrztusiłem.- I strasznie przereklamowana - oschle powiedziała Rita.Wiem, e miesiąc miodowy ma być czasem, kiedy mo na lepiej poznaćswojego nowego partnera yciowego, ale takiej Rity jeszcze nie widziałem. Ta, którąmyślałem, e znam, według mojej wiedzy nie miała zdecydowanych poglądów naaden temat, a ju na pewno nie takich, które byłyby sprzeczne z opinią ogółu. A tuproszę, twierdzi, e najsłynniejszy obrazświatajest przereklamowany. To się niemieściło w głowie; przynajmniej w mojej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstyleman.xlx.pl
|