43. Dzieci Jedi, STAR WARS

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
 DZIECI JEDI
BARBARA HAMBLY
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
JAROSŁAW KOTARSKI
 Tytuł oryginału
CHILDREN OF THE JEDI
Ilustracja na okładce
JOHN ALVIN
Redakcja stylistyczna
JADWIGA PILLER
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
HANNA RYBAK
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Published originally under the title
“Children of the Jedi” by Berkley Books
Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd.
AU rights reserved.
For the Polish translation
© Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997.
ISBN 83-7169-446-6
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o.
00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 1997. Wydanie I
Druk: Elsnerdruck Berlin
 Annie
 ROZDZIAŁ
1
Z nieba, po którym płynęły przesycone kwasem chmury, lały się strugi ulewnego deszczu.
Uciekający łowca się potknął. Pragnąc odzyskać równowagę, przebiegł niepewnie kilkanaście metrów,
po czym znów usiłował przycupnąć pod jakimś dachem. Myślał - miał nadzieję - Ŝe znalazł się na
progu jakiegoś domu, ale po sekundzie poczuł, Ŝe ogarnia go przeraŜenie. Wydało mu się, Ŝe budowla
o zaokrąglonych kształtach unosi się, zaczyna wić jak wąŜ i zmienia w pełną ostrych zębów czeluść, z
której wnętrza wypływa czerń cuchnąca wymiocinami i gnijącymi kośćmi. Mógłby przysiąc, Ŝe węŜe -
macki - wijące się kończyny - wyciągają ku niemu coś, co było zakończone maleńkimi dłońmi barwy
chlorku kobaltawego... ale krople ognistego deszczu nadal wypalały dziury w jego ciele, a więc rzucił
się w gąszcz macek. Po chwili jednak oprzytomniał i wówczas zorientował się, Ŝe macki są tylko
porośniętymi niebieskimi kwiatami pędami dzikiego wina.
Mimo iŜ swąd palonego ciała nie przestawał draŜnić nozdrzy, a ogniste krople nadal wypalały
dziury w dłoniach, nie widział śladów Ŝadnych obraŜeń. Widocznie rzeczywistość i urojenia mieszały
się mu w mózgu niczym karty w talii. Czy moŜliwe, Ŝeby ciało jego dłoni zostało spalone do samej
kości? Czy nadal miał na palcach kilka pierścieni ozdobionych kryształami andurytu, a pod
paznokciami resztki silnikowego smaru?
W jakiej rzeczywistości te palce były zwinne i silne? Dlaczego w następnej sekundzie odnosił
wraŜenie, Ŝe są poskręcane jak suche korzenie i zakończone zakrzywionymi paznokciami podobnymi
do szponów rankora?
Nie wiedział. Okresy, kiedy mógł trzeźwo myśleć, następowały coraz rzadziej i rzadziej i z trudem
przypominał sobie podczas kolejnego przypływu świadomości, co właściwie czuł poprzednio.
Łup. Zdobycz. Szukał kogoś. Musiał go odnaleźć.
Był łowcą przez te wszystkie wypełnione wrzeszczącym mrokiem lata. Zabijał, rozszarpywał,
nawet jadł ociekające krwią mięso. Teraz musiał jednak odnaleźć... musiał odnaleźć...
Dlaczego przypuszczał, Ŝe ten, którego poszukiwał, przebywa właśnie w tym... w tym miejscu
nieustannie zmieniającym kształty? Będącym w jednej chwili rozwrzeszczaną zębatą dziurą w murze, a
w następnej porośniętymi dzikim winem ścianami budynku o łagodnej, wdzięcznie zaokrąglonej
formie? Dlaczego zamieniało się to znów w koszmar? Dlaczego działo się tak ze wszystkim?
MęŜczyzna zaczął grzebać w kieszeni luźnego kombinezonu, po czym wyciągnął zabrudzony
Ŝółtozielony kawałek flimsiplastu, na którym ktoś - moŜe on sam - napisał:
HAN SOLO
ITHOR
CZAS SPOTKANIA
- Czy widziałeś to juŜ kiedyś?
Han Solo, oparty jedną ręką o parapet owalnego okna, pokręcił głową.
- Kiedyś poleciałem na jedno z takich Spotkań, zorganizowanych gdzieś w głębinach przestworzy,
mniej więcej w połowie odległości między Jamami Ploomy a ObrzeŜem Galaktyki - odparł. -
Troszczyłem się jednak tylko o to, Ŝebym nie został dostrzeŜony przez systemy czujników Ithorian.
Miałem wówczas dostarczyć Worrtowi Grambie prawie sto kilogramów białej jak kość słoniowa skały i
wynieść się stamtąd, zanim dopadną mnie imperialni celnicy. UwaŜam, Ŝe to było najbardziej... a
zresztą, nie wiem. - Wykonał lekki ruch ręką, jakby zakłopotany tym, Ŝe został przyłapany na zabawie
w sentymenty. - Imponujące nie jest odpowiednim słowem.
Nie. Leia Organa Solo wstała z fotela ustawionego przed terminalem komunikatora i podeszła do
męŜa. Biały jedwab płaszcza ciągnął się za nią, układając w idealnie prostej linii. Dla przemytnika,
którym był w tamtych czasach, mogło to być osiągnięcie „imponujące" pod względem nawigacyjnym, a
moŜe i nie tylko takim. Leia widziała jednak kiedyś, jak wielkie ithoriańskie latające miasta-oazy
gromadzą się, manewrując między polami deflektorów innych miast ze swobodą i wdziękiem ławicy
  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl