50 Proby samolotow agro, Technika lotnicza

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
agrolotnictwa. W WSK – Świdnik, wśród różnych wersji śmigłowca, w produkcji znalazł się także
wariant rolniczy, wykonywany według radzieckiej licencji. Aparatura agro miała zupełnie nieznaną
nam charakterystykę, wobec czego postanowiliśmy przebadać śmigłowiec w praktyce. Próby
prowadzone były wspólnie z Instytutem Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa na poligonie rolni-
czym SGGW w Jaktorowie. Używaliśmy chemikaliów sypkich – a dokładniej, modnego wówczas
proszku DDT przeciwko szkodnikom ziemniaków.
Aparatura wykonana była ściśle według wzorców, ale my nie mieliśmy żadnego doświadcze-
nia w agrolotnictwie. Zaowocowało to tym, że Staszek Wielgus, lecąc za nisko, za wolno i apliku-
jąc zbyt dużą dawkę DDT, dosłownie powyrywał bulwy ziemniaków. Gospodarze poligonu w Jak-
torowie z kolei wyrywali sobie włosy z głowy, gdyż takiej „demolki” pola jeszcze nie widzieli. Nie-
trudno się domyślić, że do Jaktorowa nigdy więcej nie byliśmy zapraszani.
Innym ciekawym epizodem był nasz udział w konkursie na wykonywanie operacji walki z śle-
potą rzeczną, bodajże w dorzeczu rzeki Niger. Konkurs ten rozpisany został przez WHO (World
Health Organisation, czyli Światową Organizację Zdrowia). Choroba ta roznoszona jest przez tzw.
czarną muchę, która wylęga się w afrykańskich rzekach. Operacja polegała na „wstrzeleniu” spe-
cjalnego preparatu do rzeki, który zabija larwy czarnej muchy w pewnym rejonie rzeki. „Wstrzeli-
wanie” można porównać do robienia zastrzyku – tyle, że zastrzyk robiony jest rzece, a rolę strzy-
kawki pełnił Mi-2.
Konkurs był atrakcyjny, gdyż wartość kontraktu była znaczna, wykonaliśmy więc piękną, pre-
cyzyjną aparaturę i zaczęliśmy szukać miejsca prób. Okazało się, że koło Grudziądza znaleźliśmy
rzekę, która – podobnie, jak Niger – wyróżnia się zalesieniem obu brzegów. Loty, jak widać na
fotografii, odbywały się w bardzo malowniczej scenerii – niestety, nie mieliśmy jednak głowy do
podziwiania widoków. Latanie nisko nad wodą, w pobliżu drzew, okazało się niemal kaskaderskim
wyczynem. Raz zdarzyło mi się uderzyć końcówką jednej z łopat w drzewo i ściąć je. Uszkodze-
nie było maleńkie, jednak wywołało przerażające efekty dźwiękowe – podobnie, jak u Staszka,
kiedy musnął końcówką śmigła ogonowego ziemię w Afryce. Prędkość końcówki jest bowiem na
tyle duża, że powstają niesamowite efekty aeroakustyczne.
Opracowanie tekstu: Paweł Ruchała, SMIL
Przygotowanie techniczne: Adam Dziubiński, Jakub Kulecki – SMIL
Fotografie: ze zbiorów Feliksa Borodzika, Ryszarda Witkowskiego i Mariana Wiśniewskiego.
Użycie stałopłatów i wiropłatów w agrolotnictwie według Wiesława Fuglewicza
12
PRÓBY ŚMIGŁOWCÓW ROLNICZYCH
SM-1 rozsiewa smugę DDT nad Jaktorowem
Aparatura do oprysków widziana z kabiny pasażer-
skiej Mi-2
Mi-2 wykonuje ryzykowny lot nad rzeką
Mi-2 SP-SDY w czasie testów aparatury do
walki ze ślepotą rzeczną
Mi-2 z aparaturą do walki ze ślepotą rzeczną
Ryszard Witkowski za sterami Mi-2.
11
dalszym lataniu nie było mowy. Przypominam – byliśmy na środku Sahary. Co tu zrobić? Zdjęli-
śmy osłonki końcówek obu łopat, usuwając asymetrię. Na szczęście, elementy wyważające
umieszczone pod tymi osłonkami nie były uszkodzone. Niestety, nieosłonięte końcówki powodo-
wały niesamowity świst, stąd zanim dostaliśmy nowe śmigło, przeleciałem na tym gwiżdżącym
śmigłowcu całą Saharę w poprzek.
Kolejną kwestią, z jakiej trzeba sobie zdawać sprawę, jest koszt użycia śmigłowca – ponad 2
razy większy, niż w przypadku samolotu. Stąd dążyliśmy do zmniejszenia czasu nawrotu. Nawrót
śmigłowca w takich pracach jest dość podobny do ranwersu i trwa zaledwie około 20 sekund.
Powodowało to jednak inny problem: niektóre środki chemiczne rozpylone przed nawrotem nie
zdążyły opaść, śmigłowiec wlatywał więc w chmurę chemikaliów. Jak to wpływa na łopaty? Można
to sobie uzmysłowić jeśli powiem, że po dwóch dniach intensywnego latania śmigło ogonowe
nadawało się tylko do wymiany.
Innym problemem jest wyznaczenie pasa przejścia, który oznaczaliśmy za pomocą chorągie-
wek. Jeżeli działamy na polach płaskich – pół biedy. Miałem jednak okazję pracować w Górach
Świętokrzyskich, chroniąc lasy jodłowe przed inwazją jakiegoś szkodnika. Rozstawienie chorą-
giewek szlakowych było praktycznie niemożliwe – lataliśmy więc „na pamięć”, wpajając sobie róż-
ne charakterystyczne punkty terenu. Jak rzeczywiście wyglądała regularność oprysku – nie wiem.
Tymczasem musieliśmy znaleźć kompromis – z jednej strony trzeba było opryskać cały las, a z
drugiej – lataliśmy nad ścisłym rezerwatem, gdzie nie można było stosować chemikaliów, a do
tego środki chemiczne, jakich używaliśmy, były bardzo drogie. Dwu- czy trzylitrowa puszeczka
tych substancji kosztowała kilkanaście dolarów, a dolar wówczas kosztował majątek. Proszę so-
bie wyobrazić, jak oszczędnie musieliśmy każdą taką puszeczkę rozdzielać.
Kolejny problem, o którym chciałbym wspomnieć, to toksyczność niektórych środków. Kiedy
lataliśmy w Afryce, ludność cywilna miała być na czas akcji ewakuowana. To było w naszej umo-
wie – i niestety, tylko tam. Z najbardziej toksycznego środka zrezygnowaliśmy, aby nie mieć na
sumieniu ludzi. Skuteczność tych zabiegów była więc słabiutka – jednak nie tylko z tej przyczyny.
Nasza umowa gwarantowała, że odrosty przyziemne, do których strumień chemikaliów nie docie-
rał, zostaną wycięte. Ten zapis również nawet w najmniejszym stopniu nie został zrealizowany,
gromadzące się tam szkodniki po krótkim czasie pojawiały się z powrotem. Może gdybyśmy za-
stosowali ten najmocniejszy środek, dałoby to lepszy efekt - mielibyśmy jednak na sumieniu dzie-
siątki ludzi. Tymczasem zleceniodawcy uważali, że dopóki nie zużyjemy wszystkich środków,
kontrakt nie może być zakończony. Jak pogodzić jedno z drugim? Powiem tylko tyle, że nasze
CBA miałoby tam pole do popisu, tyle łapówek musieliśmy wręczyć tamtejszym nadzorcom.
PRÓBY ŚMIGŁOWCÓW ROLNICZYCH
Ryszard Witkowski
Dążąc do zwiększenia wydajności prac, o czym wspominali już koledzy, nasi konstruktorzy
opracowali pewną ciekawą koncepcję: wymienny zbiornik podwieszany pod śmigłowcem Mi-2.
Miało to na celu skrócenie czasu postoju: po zrzucie chemikaliów zostawiał pusty zbiornik na lą-
dowisku, podczepiał pełny i startował ponownie. W teorii był to dobry pomysł – dużo gorzej było
jednak z praktyką. Wiadomo, że opylanie wykonuje się latając bardzo nisko. Okazuje się jednak,
że latanie „jeżdżąc kołami po ziemi” jest dużo łatwiejsze, niż latanie kilkanaście metrów wyżej.
Stąd nikomu z nas, pilotów doświadczalnych, nie udało się prawidłowo utrzymać zadanej wyso-
kości przez dłuższy czas, nie zaczepiając zbiornikiem o uprawy.
Kolejnym problemem, rozwiązywanym przy użyciu Mi-2, było zagadnienie wpływu chemika-
liów na sam śmigłowiec. O tym pośrednio była mowa: inż. Borodzik mówił o działaniu wirów pod-
kowiastych spływających z tarczy wirnika, a inż. Wielgus – o erozyjnym działaniu granulatów na
łopaty wirnika. Ja natomiast chciałbym powiedzieć kilka słów o badaniach opływu powietrza wokół
kadłuba śmigłowca. Na jednej z fotografii widoczny jest śmigłowiec Mi-2 oklejony licznymi cienki-
mi nitkami. Nitki te służyły oczywiście do wizualizacji przepływu. Niestety, nie pamiętam wnio-
sków, ale wspomniana fotografia pokazuje obecność wiru za kadłubem, pod belką ogonową;
wskazuje na to ułożenie nitek w tym rejonie. Wir ten również mógł mieć wpływ na rozkład chemi-
kaliów – podobnie, jak wspomniane już wiry podkowiaste.
Trzeba też powiedzieć o pierwszym śmigłowcu zastosowanym do prac agrolotniczych, którym
był SM-1. Miało to miejsce w 1962 roku, czyli na samym początku okresu intensywnego rozwoju
10
PRÓBY KRUKA NA KUBIE
PZL-106 Kruk na Kubie podczas prób w klimacie
tropikalnym
Kruk na stojance, zakotwiczony i przykryty
pokrowcami
Kubańskie hangary wyróżniają się brakiem
drzwi, dzięki czemu zapewniają jednocześnie
cień i naturalną wentylację. W hangarze samo-
loty An-2M
Kruk SP-WTC z profilu
PRÓBY ŚMIGŁOWCÓW ROLNICZYCH
Wizualizacja opływu kadłuba Mi-2. Nitki w tylnej
części kadłuba wskazują na obecność wiru
Mi-2 z podwieszanym zbiornikiem chemikaliów
SM-1 opylający poligon rolniczy w Jaktorowie, 1962
9
Trudnością, z którą trzeba było sobie radzić, był czas włączania i wyłączania aparatury. Zagad-
nienie – wydawać by się mogło – proste: włączyć czy wyłączyć aparaturę nad granica pola. Jed-
nak trzeba mieć świadomość, że rury aparatury mają swoją długość, więc mimo, że zawór jest
odcięty, chemikalia jeszcze lecą. Tymczasem samolot już wykonuje nawrót, rozsiewając środki
chemiczne tam, gdzie nie należy. Wyłączenie lub włączenie aparatury musi odbyć się nieco
wcześniej – ale nie za wcześnie, żeby nie zostawić pola nie opryskanego lub, w przypadku włą-
czania aparatury po nawrocie, nie zacząć oprysku przed granicą pola. Inna sprawa: środki che-
miczne mają różną gęstość i lepkość, zawory często więc się zacinały, czasem też w pozycji
otwartej. To tylko przykłady kłopotów związanych z lotnictwem gospodarczym – takich problemów
było znacznie więcej. Opanowanie ich wymagało dużej wiedzy i konstrukcja urządzeń rolniczych
stała się specjalnością wielu inżynierów i techników.
WSPOMNIENIA AGROLOTNIKA
Stanisław Wielgus
Oglądając zdjęcia samolotów przy pracy proszę sobie wyobrazić, że jednocześnie wieje wiatr,
rozsiewając całą tę chmurę środków chemicznych. Dotyczy to szczególnie wiatru bocznego. W
takich warunkach trudno byłoby prowadzić opylanie – zwłaszcza, jeśli mówimy o badaniach. Z
tego względu prace należy prowadzić wczesnym rankiem lub tuż przed zmierzchem, kiedy to
wiatr zazwyczaj cichnie. W związku z tym, organizacja pracy podczas prób jest trudna: trzeba
trzymać ekipę przez całą dobę, żeby zrobić jeden czy dwa przeloty wieczorem i ewentualnie rano.
Zazwyczaj, jeśli robiono przelot wieczorem, cała ekipa pracowała w nocy, aby linię pomiarową
rozłożyć na nowo, pozbierać papiery do pomiarów oprysków lub zbiorniki do granulatów i rozłożyć
nowe – tak, żeby około trzeciej czy czwartej rano stanowisko było gotowe. Proszę mi wierzyć –
organizacja takiej pracy jest naprawdę trudna.
Ciekawe spostrzeżenia co do pracy agrolotników poczyniłem, kiedy miałem okazję wraz z Ry-
szardem Witkowskim opryskiwać na Mi-2 palmy daktylowe w Afryce. Spodziewałem się, że bę-
dzie to podobne do oprysków naszych sadów. Tymczasem, ze względu na małą wilgotność gleby,
palmy rozstawione są co jakieś 30 m. Jeżeli opryskiwalibyśmy je w sposób ciągły, 90% drogich
środków poszłoby w piasek. Konieczna była więc doraźna modyfikacja aparatury. Urządzenia
rolnicze musiały pracować jak karabin maszynowy czy wyrzutnik bombowy: mieliśmy założony
celownik optyczny i w odpowiednim momencie, uwzględniając bezwładność aparatury, trzeba
było nacisnąć „spust” na około sekundę. Zrzut środków chemicznych zaczynał się w chwili nalotu
nad głowę palmy, a kończył się pół metra dalej. To daje pogląd o trudności samej operacji oraz
modyfikacji „uzbrojenia”.
Kolejną istotną kwestią były lądowiska. Do oprysków stosowało się roztwory wodne – ale skąd
wziąć wodę w Afryce? Zwłaszcza w dużej ilości, jaką mieliśmy zużyć. Studnie artezyjskie czy
pompy, w pobliżu których musieliśmy lądować, znajdowały się zazwyczaj w środku gajów palmo-
wych. Dysponowaliśmy więc maleńkimi polankami, na których trzeba było wylądować. Jest to
trudne i niebezpieczne – pobór mocy w śmigłowcu jest największy w zakresie małych prędkości, a
blisko stojące drzewa mogły powodować powstanie niebezpiecznych wirów. Jeśli dodać do tego
duże zapylenie i wysoką temperaturę – a więc małą gęstość powietrza – mamy pojęcie, jaka to
była praca. W tej sytuacji przekraczanie przepisów było, niestety, normą. Ja na przykład latałem
ze zdemontowanymi akumulatorami, aby zmniejszyć ciężar śmigłowca. Akumulatory w Mi-2 ważą
bowiem, bagatela, 60 kg. Niestety, są one umieszczone w nosie śmigłowca, stąd ich usunięcie
spowodowało znaczące przesunięcie środka ciężkości w tył – nawet poza położenie dopuszczal-
ne. Dysponowałem zatem minimalnym zakresem ruchów drążka, aby nie uderzyć łopatami o bel-
kę ogonową. Było to jednak „mniejsze zło”. Na szczęście, lataliśmy przy dobrej pogodzie i w bez-
pośredniej bliskości lądowiska.
W przypadku lądowania na zapylonych lądowiskach lądowaliśmy „metodą amerykańską”,
podchodząc do lądowania z jednoczesnym zmniejszaniem prędkości. Pobór mocy, a więc stru-
mień podwirnikowy, jest wówczas najmniejszy. Śmigłowiec Mi-2 jest jednak niekorzystny do ta-
kiego lądowania, ma bowiem tendencję do opuszczania ogona bardzo nisko. W ostatnim momen-
cie trzeba było więc poderwać ogon, aby nie uderzyć śmigłem ogonowym o ziemie. Raz minimal-
nie spóźniłem się z tym manewrem – końcówka tylko jednej łopaty była uszkodzona, a więc opóź-
nienie było mniejsze, niż połowa okresu obrotu śmigła. W efekcie drgania były takie, że o
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl