387. Moreland Peggy - Obudź się królewno, Desire

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PEGGY MORELAND
Obudź się,
królewno
PROLOG
Samanta zatrzymała ciężarówkę przed stajnią. Wygramoliła
się z szoferki, rozmasowała sobie plecy obolałe od siedmiogo-
dzinnego siedzenia za kierownicą.
Przyzwyczaiła się do tych samotnych wędrówek po ościen­
nych stanach. Od szesnastego roku życia prowadziła samocho­
dy. Kiedy tylko zrobiła prawo jazdy, ojciec dał jej kluczyki do
ciężarówki i oświadczył, że nie będzie już woził ani jej, ani tym
bardziej jej koni. Nie miał nic przeciwko temu, żeby brała udział
w zawodach jeździeckich, pod warunkiem, że sama dojedzie na
miejsce. Lucas McCloud nie miał czasu dla swoich córek.
Jednak tego dnia bardziej niż zwykle brakowało Samancie
towarzystwa. Starsza siostra nie mogła wybrać się z nią do
Oklahomy, bo odkąd urodził się Jaime, Mandy była tak zapra­
cowana, że nie miała czasu na nic innego poza opieką nad
niemowlęciem. A Merideth... Na nią nigdy nie można było
liczyć. Nawet końmi nie dałoby się zaciągnąć jej na rodeo.
Nienawidziła kowbojów, kurzu i brudu, a gdyby przypadkiem
złamała sobie paznokieć, świat zwaliłby się jej na głowę.
Samanta westchnęła. Musiała jeszcze wprowadzić konia do
stajni.
- No, chodź, Skeeter. - Wzięła konia za uzdę i wyprowadzi­
ła z ciężarówki. - Nareszcie jesteśmy w domu.
6
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
Do stajni weszli po ciemku. Samanta nie chciała zapalać
światła, żeby nie niepokoić pozostałych koni. Na pamięć znała
drogę do stanowiska swego ulubieńca.
- Dobranoc, Skeeter - powiedziała czule, zamykając furtkę
boksu. - Wpadnę do ciebie rano.
I wtedy usłyszała, że ktoś do niej podchodzi. Samanta o mało
nie krzyknęła z przerażenia. Na szczęście był to tylko Reed
Wester, jeden z pracowników ojca.
- Ale mnie przestraszyłeś!
- Coś ty dzisiaj taka strachliwa? - zaśmiał się Reed.
- Ciekawe, co ty byś zrobił, gdyby ci tak ktoś nagle stanął
za plecami - odgryzła się Samanta.
Nie lubiła tego Reeda. Zawsze tak jakoś na nią patrzył, że
ciarki przechodziły jej po plecach. Teraz też chciała go ominąć,
wyjść ze stajni, jak najszybciej znaleźć się w domu. Reed nie
pozwolił jej przejść.
- Jak ci poszło w Guthrie? - zapytał.
- Jutro będą wyniki. W każdym razie kiedy stamtąd wyjeż­
dżałam, miałam najlepszy czas. Bądź tak dobry i przepuść mnie
- poprosiła. - Jestem bardzo zmęczona.
- I pewnie zesztywniałaś. Nic dziwnego, po takiej długiej
podróży.
Podszedł bliżej, położył dłoń na jej ramieniu. Samanta po­
czuła bijący od niego smród potu i taniej whisky.
- Zrobię ci masaż - zaproponował Reed. - Rozluźnisz się
trochę. Co ty na to?
- Nie, dziękuję - odrzekła i wyrwała mu się.
Odwróciła się i chciała przejść obok niego. Poczuła na ra­
mieniu dłoń Reeda. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, obrócił ją
twarzą do siebie i przyparł do ściany.
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
7
- Co jest? - warknął. - Uważasz się za lepszą ode mnie?
Tylko dlatego, że nazywasz się McCloud?
Samanta przeraziła się. Starała się trzymać głowę jak najdalej
od cuchnącego oddechu Reeda.
- Nie - skłamała. Za nic nie chciała pokazać, jak bardzo się
boi. - Po prostu jestem zmęczona.
- Zaraz ci przejdzie - obiecał, przyciskając się do niej całym
ciałem. - Reed Wester wie, co zrobić, żeby kobieta zapomniała
o bożym świecie.
- Puść mnie, Reed - prosiła, próbując się uwolnić.
- Daj spokój, Sammie. Przecież wiem, że tego chcesz. Od
miesięcy kręcisz mi przed nosem tą swoją śliczną dupką. My­
ślisz, że nie rozumiem, o co prosisz?
- Nie! - krzyknęła przerażona. - Puść mnie, proszę.
- Widziałem, jak jeździsz na tym koniku na oklep - szeptał,
wciskając twarz w szyję Samanty. - Patrzyłem, jak go ściskasz
udami, i wyobrażałem sobie, że to mnie te twoje śliczne nóżki
ściskają. Ty też na pewno tego chcesz.
Całował ją po szyi. Twarda broda drapała delikatną skórę
Samanty. Smród potu i alkoholu stawał się nie do zniesienia.
Samanta pomyślała, że musi mu jakoś uciec, ale nie wiedzia­
ła, jak to zrobić. Pracujący na ranczu ludzie dawno już spali,
chociaż... Ich barak nie był daleko. Gdyby zaczęła krzyczeć...
- Puść mnie, Reed - powiedziała, próbując się uwolnić. -
Jeśli zaraz nie przestaniesz, to zacznę krzyczeć i wszystkich
pobudzę.
Reed podniósł jej ręce do góry i przycisnął je do ściany.
Dłonią zakrył Samancie usta.
- Nawet nie próbuj - pogroził.
Ledwie oderwał łapę od jej ust, Samanta nabrała powietrza
s
OBUDŹ SIĘ, KRÓLEWNO
w płuca. Już miała krzyknąć, kiedy znów poczuła na twarzy rękę
Reeda.
Zamknęła oczy. Nie chciała, żeby zauważył, że są pełne łez.
Zmobilizowała wszystkie mięśnie. Postanowiła, że się nie da
i prędzej umrze, niż pozwoli temu obrzydliwemu łajdakowi zro­
bić sobie krzywdę. Zebrała wszystkie siły i odepchnęła od siebie
napastnika. Kiedy się zachwiał, z całej siły nadepnęła mu obca­
sem na nogę.
Jęknął z bólu, ale ani na chwilę jej nie puścił.
- Ty dziwko! - syknął. Zwalił się na nią całym ciałem.
Ale Samanta nie miała zamiaru rezygnować z obrony. Gdy
Reed zbliżył twarz do jej ust, ugryzła go w policzek. Zawył
z bólu. Odsunął się od niej. Patrzył na nią. Coś sobie kombino­
wał. Chwycił ją za pierś i ścisnął. Patrzył zadowolony, jak twarz
Samanty wykrzywiła się z bólu.
- Trzeba mi było powiedzieć, że lubisz ostro - syknął.
Włożył język w jej rozchylone usta. Wbił paznokcie w pierś
Samanty.
Wykręcała głowę na wszystkie strony, starając się unik­
nąć coraz bardziej natarczywego smrodu. Niestety, Reed był
silniejszy.
Boże drogi, błagała w duchu zrozpaczona. Proszę cię, nie
pozwól, żeby mi to zrobił.
Ledwie to pomyślała, Reed się od niej odsunął. Zaraz jednak
wsadził łapę pod koszulę Samanty i bez ceregieli głaskał jej
nagie ciało. Nagle szarpnął z całej siły. Guziki się oderwały,
potoczyły na klepisko. Samanta przywarła do ściany, jakby
chciała się w nią wtopić.
Zdążyła skorzystać z okazji. Wrzasnęła ile tchu w piersi.
Teraz mogła już tylko mieć nadzieję, że ktoś ją usłyszał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl