49 Pan Samochodzik i Pruska Korona, Pan Samochodzik
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Sebastian Miernicki PAN SAMOCHODZIK I... PRUSKA KORONA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WSTĘP Hrabia Johann Schlippenbach jechał nocą przez las. Ciągnął za sobą luzaka, u którego boku był przywiązany mały kuferek opieczętowany królewskimi znakami. Hrabia był szwedzkim posłem, który nieszczęśliwie znalazł się pomiędzy hulającymi po okolicy Tatarami, chorągwiami polskimi, resztkami oddziałów brandenburskich i szwedzkich. Okoliczna ludność kryła się po lasach. Nagle z krzaków na ścieżkę, którą jechał hrabia, wyszło trzech obdartusów. Trudno było ocenić, czy są żołnierzami, czy zwykłymi chłopami, którzy zdobyli broń i stali się rabusiami. Uzbrojeni w prymitywne piki, próbowali zrzucić jeźdźca z konia. Szwed bez namysłu sięgnął do olster i wyjął pistolety. Padły dwa strzały i dwa ciała leżały na trawie. Trzeci chłop zląkł się i rzucił się w krzaki. Te strzały zwabiły także przebywających niedaleko Tatarów. Hrabia usłyszał tętent ich koników. Johann Schlippenbach rozejrzał się. Dostrzegł ledwie widoczne ślady butów prowadzące do pobliskiej gęstwiny świerków. Stamtąd pewnie wyszli chłopi. Uciekinier nie namyślał się i ruszył w tamtą stronę. Rozpędził konie i przebił się przez zieloną kurtynę na maleńką polanę, gdzie koczowało kilka rodzin. Wśród ludzi dostrzegł ocalałego rabusia. Zatrzymał się, nie zwracając uwagi na zdumione spojrzenia ludzi. Odwiązał kuferek, zabrał pistolety, proch i kule i poszedł przed siebie. Wiedział, że Tatarzy bez trudu znajdą ślady kopyt i dotrą na polanę. Zadowolą się jasyrem i dwoma świetnymi, choć zmęczonymi wierzchowcami. Jakoż po chwili Szwed słyszał radosne okrzyki Tatarów i płacz kobiet i dzieci. Było mu to obojętne, bo miał misję do wykonania. Uciekał już trzy dni, czasami kręcąc się w kółko otoczony czambułami. Jakiś bardziej zażarty Tatar ruszył jego tropem i dopadł go kręcąc nad głową arkanem. Szwed spokojnie stanął i wypalił do niego. Skośnooki wojownik krzyknął z bólu, bo kula ugodziła go w ramię. Tatar zatrzymał się i wyjął z pochwy szablę. Szwed chwycił rapier. W czasie pojedynku hrabia został dwukrotnie ranny, ale zdołał nagle dobyć drugi pistolet i z bliska strzelić przeciwnikowi w twarz. Wyczerpany i krwawiący poseł króla Szwecji w środku nocy padł zemdlony pod drzewem. Obudził się sam nie wiedział kiedy i gdzie. Leżał w pokoju jakiegoś pałacu. Służący podawał mu bulion, a jakaś otyła kobieta opatrywała jego rany. Po dwóch tygodniach był na tyle silny, że mógł odbyć poważną rozmowę z gospodarzem. Tamten opowiedział mu o okropieństwach najazdu tatarskiego. Tatarzy ciągnęli na zachód paląc i mordując całe wsie. Nie brali jasyru, a ci którzy przeżyli mówili, że towarzyszący Tatarom Polacy szukali szwedzkiego oficera. Szlachcic, wierny poddany elektora brandenburskiego, domyślił się, że to hrabia Johann Schlippenbach jest tym poszukiwanym człowiekiem, a Szwed przez najbliższy miesiąc nasłuchał się tylu opowieści o okrucieństwie najeźdźców, że zastanawiał się, czy ta jego przesyłka naprawdę była tego warta, bo był pewien, że to wszystko zdarzyło się przez niego, że to jego szukano. Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, do pałacu przybył jakiś przerażony człowiek mówiący o kolejnym najeździe Tatarów. Ludzie, którzy otoczyli pałac tego samego dnia, nie byli Tatarami, lecz Polakami. Wyglądali na luźną kupę szlachty. - Szwedzie, wyjdź, jeśli nie chcesz, żebyśmy cię ogniem wykurzyli! - krzyknął ich przywódca. Hrabia już wcześniej za zgodą gospodarza ukrył zawartość kuferka. - Niech pan nie wychodzi - prosił gospodarz. - Nie, pana córka jest więcej warta niż życie starego Szweda - dumnie odparł hrabia. Skrzętnie ukrywał, że rana zadana w pojedynku spowodowała wewnętrzne krwawienia i od jakiegoś czasu kaszlał krwią. Wyszedł przed pałac. - Jestem posłem Jego Królewskiej Mości... - zaczął. - Dla mnie możesz być i Lucyferem - zaśmiał się szlachciura. Potknął szablę pod grdykę Szweda. - Gdzie masz kuferek? - zapytał szeptem. - Schowałem, to osobista przesyłka króla. - Gdzie go schowałeś? - W lesie. - Prowadź! - Nie! - Prowadź, bo... - Polak zamachnął się szablą i zamarł. Szwed stał wyprostowany. Wyjął rapier i złamał go na kolanie. - Jestem jeńcem, ale domagam się traktowania godnego królewskiego posła. - Pies cię trącał! - szlachciura wyjął pistolet i strzelił Szwedowi w serce. Na zamarzniętym trakcie ukazał się oddział polskiej doborowej chorągwi. Dowódca widząc, co zrobił szlachcic z mazowieckiej partyzantki, upojony łatwym zwycięstwem w pobliskim mieście, kazał go zastrzelić i ciało wrzucić do przerębli. - Sprawa zamknięta - uznał człowiek, którego żołnierze zwali pułkownikiem. - Jedziemy na prawdziwą wojnę. ROZDZIAŁ PIERWSZY PRZESŁUCHANIE W ROSYJSKIM STYLU • ZAPROSZENIE DO BONAPARTYSTY • PAMIĘTNIK ANGIELSKIEGO OFICERA • WYPOSAŻENIE JAMESA BONDA • WYJAZD DO PRAWDINSKA • ROSYJSKI PRZEWODNIK • NOCNA WYPRAWA DO CERKWI • PIERWSZE SPOTKANIE Z NOIREM • KONWÓJ DO KALININGRADU • UCIECZKA DO POLSKI Uderzenie fali lodowatej wody wylanej z wiadra na moją potłuczoną głowę powiększyło tylko tępy ból w skroniach. Nie wytrzymałem i zawyłem jak ranne zwierzę. Ubawiło to strażników. Poprawili sobie jeszcze nastrój kopiąc mnie w żebra. Potem chwycili moje ramiona i pociągnęli po wybetonowanej podłodze piwnicy, po kilkunastu schodach, po wykafelkowanym holu. Zauważyłem jeszcze, że sprzątaczka w fartuchu w kwiatki i szaroburej chuście na głowie natychmiast zmyła krwawy ślad, który pozostawiło moje ciało. - Będzie gadał - poinformował jeden z tragarzy oficera siedzącego za biurkiem. Lampa świecąca prosto w oczy była dopełnieniem pokoju przesłuchań. W kącie przy stoliku siedział skromny stenotypista. Oficer z rombami na pagonach zajrzał mi w twarz. - Współwięźniowie nie lubią obcokrajowców? - udawał troskę. Język rosyjski oferuje całą gamę słów do wyrażenia różnych uczuć. Ma też jedną wadę. Jeżeli ktoś grozi ci po rosyjsku, zaczynasz się bać. To pytanie brzmiało jak zapowiedź rychłego wyjazdu na Kołymę. Wiedziałem, że w gruncie rzeczy nic takiego mi nie grozi, ale w takich chwilach strach ma naprawdę wielkie oczy. Oficer uśmiechnął się zadowolony i usiadł na swoim miejscu. - Będziecie mówić? - zapytał. - Tak - jęknąłem. - Nazwisko? - Daniec. - Imię? - Paweł. - Narodowość? - Polak. Długopis stenotypisty cicho szurał po kartce papieru. Młody chłopak prawie na mnie nie patrzył. - Cel przyjazdu? - Jestem tu służbowo. Pracuję w Ministerstwie... - Po kolei! Mój paszport uderzył o blat biurka wydając przy tym odgłos podobny do trzasku bicza. Wydawało mi się, że poczułem na policzku powiew rzemienia nahajki. - Opowiecie, jak to było? - ton głosu oficera znowu był łagodny. - Żądam kontaktu z polskim konsulem. Wtedy poczułem nagłe uderzenie i następne co pamiętam, to chłód ścian i podłogi w celi. Byłem sam w pomieszczeniu o wymiarach dwa metry na metr i półtora metra wysokości. Miałem czas na przemyślenie swojej sytuacji i popełnionych błędów, które sprawiły, że byłem w rosyjskim więzieniu. *** Wszystko zaczęło się niepozornie. Pod koniec września otrzymałem propozycję spotkania z pewnym historykiem zajmującym się epoką napoleońską. Odwiedziłem go wieczorem w jego domu na Saskiej Kępie. Starszy pan poczęstował mnie herbatą i usiedliśmy przy stoliczku w kąciku salonu. Ściany tego pokoju zajmowały ogromna biblioteka i miniatury przedstawiające epizody z walk okresu napoleońskiego. Szczególne miejsce w tej kolekcji zajmowały obrazy poświęcone postaci generała Jana Henryka Dąbrowskiego. - Panie Pawle, wiem, że zajmują się panowie poszukiwaniem zaginionych dzieł sztuki - zaczął staruszek, gdy włożył do kubka porcję konfitur z malin. - Czy wasze zainteresowanie sięga poza granice Polski? - Niekiedy tak - przyznałem ostrożnie. - To dobrze - gospodarz zadowolony pokiwał głową. - A był pan kiedyś w Rosji? - Parę razy. - Świetnie. Zna pan tamtejsze uwarunkowania. Czy mogą panowie liczyć na współpracę strony rosyjskiej. Zastanawiałem się, jakich użyć słów, żeby dobrze streścić charakter moich dotychczasowych kontaktów z rosyjskimi władzami. Mój rozmówca wyczuł tę niepewność. - Rozumiem. Słyszałem jednak, że pan jest zdolnym młodym człowiekiem, nieźle wyszkolonym, nawet do operacji, nazwijmy to, tajnych. - Od kogo pan to słyszał? - Od pańskiego szefa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstyleman.xlx.pl
|