5.5. Spełnione marzenia, BALOGH MARY, ALEXANDER MEG, BASSO ADRIENNE, CAMP CANDSACE, CATHERINE COULTER, CARLYLE ...
[ Pobierz całość w formacie PDF ] DIANA PALMER SPEŁNIONE MARZENIA PROLOG Leo Hart czuł się osamotniony. Ostatni z braci, Rey, oŜenił się i wyprowadził z rodzinnego domu niemal rok temu. Leo został sam, a jego jedyna towarzyszka, stara i cierpiąca na artretyzm gospodyni, odwiedzała go ostatnio zaledwie dwa razy w tygodniu i w dodatku wiecznie straszyła odejściem na emeryturę. Leo - wielki amator pierników - najbardziej obawiał się tego, Ŝe nikt nie upiecze mu ulubionego piernika i będzie zmuszony jeździć codziennie na śniadanie do kafejki, w mieście, co przy napiętym rozkładzie zajęć na ranczu byłoby niezwykle kłopotliwe. Leo rozparł się wygodniej w fotelu w swoim gabinecie. Nie, nie zazdrościł braciom. Wręcz przeciwnie, był szczęśliwy, Ŝe ułoŜyli sobie Ŝycie. Wszyscy oprócz Rey a i Meredith mieli dzieci: Simon i Tira dwóch synków, Cag i Tess - jednego, Corrigan i Dorie byli juŜ rodzicami chłopca i właśnie urodziła im się córeczka. Jednak, jeśli się nad tym zastanowić, Leo musiał przyznać, Ŝe ostatnio brakowało kobiet w jego Ŝyciu. Wrzesień dobiegał końca, a on spędził całe lato, harując na ranczu. Ostatnio, zupełnie nieoczekiwanie, zaczęło mu to doskwierać. Smutne rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. - MoŜe wpadniesz na kolację? - rozległ się w słuchawce głos Reya. - Nie zaprasza się brata na kolację podczas własnego miesiąca miodowego - ze śmiechem odpowiedział Leo. - AleŜ, Leo, pobraliśmy się w ostatnie BoŜe Narodzenie - przypomniał Rey. - Jeszcze sporo czasu minie, zanim skończy się wasz miesiąc miodowy. Tak czy siak, dzięki za zaproszenie. Mam robotę. - Robota nie zastąpi ci kontaktów z ludźmi - skarcił go Rey. - Nie nadajesz się na mentora - zaśmiał się Leo. - MoŜe innym razem - dodał wymijająco. PoŜegnał się z bratem i odłoŜył słuchawkę. Przeciągnął się, napinając mięśnie szerokich pleców i mocnych ramion. Niezwykłą tęŜyznę fizyczną zawdzięczał nieustannej pracy na ranczu. Czasem zastanawiał się, czy cięŜką harówką nie próbuje zagłuszyć innych męskich potrzeb. CóŜ, kiedyś nie unikał kontaktów z kobietami, co więcej, dziewczyny nawet do niego lgnęły, ale teraz, w wieku trzydziestu pięciu lat, takie powierzchowne, krótkotrwałe związki przestały go zaspokajać. Właściwie zamierzał spędzić spokojny weekend w domu, a tymczasem Marilee Morgan, przyjaciółka Janie Brewster, namówiła go na wyprawę do Houston. Mieli zjeść razem obiad i obejrzeć balet, na który Marilee zdobyła bilety. Leo lubił balet, a dŜip Marilee był w warsztacie i dziewczyna potrzebowała samochodu, najlepiej z zaufanym szoferem. Marilee była dość ładna, miała klasę i choć nie wydawała się Leo ani trochę pociągająca, przyjął jej propozycję. Właściwie mógł być pewien, Ŝe Marilee nigdy w Ŝyciu nie zaprosiłaby go na randkę w rodzinnym Jacobsville. Tu plotki rozeszłyby się po całym miasteczku z szybkością zarazy i oczywiście zaraz następnego dnia dotarłyby do Janie, a nagła skłonność tej smarkuli do niego stanowiła dla wszystkich tajemnicę poliszynela. Jednak największy wpływ na decyzję Leo miał jeden bardzo istotny fakt - spotkanie z Marilee zwalniało go z jutrzejszego obiadu u starego przyjaciela i partnera w interesach, Freda Brewstera - ojca Janie. Wprawdzie Leo bardzo lubił towarzystwo Freda, ale ostatnio, z powodu nieoczekiwanego wybuchu uczuć ze strony jego córki, sprawy nieco się skomplikowały. Leo miał wobec Janie dość mieszane uczucia. Odstraszały go przekonania młodziutkiej studentki psychologii - dwudziestojednoletnia Janie właśnie skończyła drugi rok studiów i najwyraźniej była pod wielkim wraŜeniem poznawanej na uczelni dziedziny wiedzy. Leo nie mógł odmówić dziewczynie urody. Smukła, drobna Janie miała piękne, długie włosy w trudnym do opisania złoto - brązowym kolorze i błyszczące, szmaragdowe oczy. Ale Leo wciąŜ pamiętał ją jako dziesięcioletniego podlotka z aparatem na zębach. Janie była od niego duŜo młodsza i taka dziecinna. Gdy próbowała z nim flirtować... To było takie naiwne, doprawdy śmiechu warte. No i nie potrafiła gotować. Jej gumiasty kurczak słynął w całej okolicy, a piernik zasługiwał na miano śmiercionośnej broni. Gdyby ktoś dostał nim w głowę, z pewnością padłby na miejscu. To właśnie ta ostatnia myśl - o zabójczym pierniku - wpłynęła na ostateczną decyzję Leo. Sięgnął po słuchawkę i wykręcił numer Marilee. - Cześć, Leo - usłyszał miękki głos. - O której mam cię jutro odebrać? - Mam nadzieję, Ŝe nie wspominałeś Janie o naszej wyprawie? - zapytała nieśmiało Marilee po chwili wahania. - Wiesz przecieŜ, Ŝe unikam spotkań z Janie - odparł Leo zniecierpliwiony. - Tak tylko chciałam się upewnić. - Marilee usiłowała zatuszować niepokój śmiechem. - Będę gotowa o szóstej. - Doskonale - Leo zakończył rozmowę i odłoŜył słuchawkę. Następnie bezzwłocznie wykręcił numer Brewsterów. Pech chciał, Ŝe telefon odebrała właśnie Janie. - Cześć, Janie - powitał ją lekkim tonem. ' - Cześć, Leo - odparła dziewczyna, dysząc lekko, jakby skądś biegła. - Dać ci tatę? - Nie, przekaŜ mu tylko, proszę, krótką wiadomość. Muszę odwołać jutrzejszy obiad. Mam randkę - oznajmił z udanym spokojem. Po drugiej stronie telefonu na ułamek sekundy zapadła niemal grobowa cisza. - Ach tak. - Przykro mi, ale zapomniałem, Ŝe jestem umówiony, kiedy przyjąłem zaproszenie twojego taty - skłamał Leo. Nagle poczuł się jak drań. - PrzekaŜesz mu moje przeprosiny? - Tak, oczywiście. Baw się dobrze - odparła Janie zduszonym głosem. - Coś się stało? - spytał Leo z niepokojem. - Nie, skąd! Pa! - zawołała Janie i rozłączyła się. Zamknęła oczy. Czuła, jak ogarnia ją duszące uczucie rozczarowania. Na jutrzejszy obiad zaplanowała uroczyste menu - kurczak w owocach po włosku. Ćwiczyła cały tydzień! Po raz pierwszy udało się jej przygotować miękkie, soczyste, rozpływające się w ustach mięso. Nauczyła się teŜ przyrządzać wyborny crème brûlée - ulubiony deser Leo. Tyle wysiłku i wszystko na nic. Mogła się załoŜyć, Ŝe Leo wymyślił tę randkę na poczekaniu, Ŝeby się wymówić. CięŜko usiadła przy kuchennym stole. Jej fartuch był aŜ sztywny od mąki, a biały pył pokrywał równieŜ twarz i potargane włosy. Westchnęła. Taki juŜ jej los. Przez cały rok organizowała kampanię szturmową, by zdobyć Leo. Flirtowała z nim bezwstydnie na ślubie Micki Steele i Calliego Kirby. Dopiero jego złośliwy uśmiech i zimny wzrok, kiedy złapała bukiet panny młodej, ostudziły jej zapał. Po kilku miesiącach znów podjęła walkę. Próbowała wszelkich sztuczek, a wszystko nadaremnie. Nie umiała gotować i nie była dla Leo atrakcyjna. W tym przekonaniu utwierdzała ją zresztą Marilee, jej najlepsza przyjaciółka. Marilee wspierała działania Janie i często rozmawiała o niej z Leo, a potem wytykała Janie jej niedoskonałości, które Leo piętnował podczas tych tajemnych rozmów. Janie usiłowała nad sobą pracować. Uczyła się jeździć na koniu, w pocie czoła i w kurzu zaganiała bydło do zagrody. Wszystko na nic - Leo pozostawał niewzruszony jak głaz. Jeśli nie uda się jej zwabić go do domu, by oczarować talentami kulinarnymi, nie będzie juŜ dla niej cienia nadziei! A niech to... Zrezygnowana pokręciła głową. - Kto dzwonił? - Do kuchni weszła Hettie, ukochana niania i gospodyni. - Czy to pan Fred? - Nie, to Leo. Nie przyjdzie jutro na obiad. Ma randkę. - Ach tak. - Hettie uśmiechnęła się do Janie ze współczuciem. - To nic, będzie jeszcze mnóstwo innych okazji, rybko. - Tak, oczywiście - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem Janie i wstała. - Przygotuję uroczysty obiad dla nas trojga - dodała, z trudem ukrywając rozgoryczenie. - Leo nie musi spędzać wolnego czasu z panem Fredem. Wystarczy, Ŝe razem pracują - pocieszała ją Hettie. - To dobry człowiek. Ale trochę dla ciebie za stary. Janie nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się tylko cierpko i zaczęła się krzątać po kuchni. Leo starannie przygotował się na spotkanie z Marilee. Ubrany jak spod igły, wsiadł do swojego nowego, sportowego, czarnego lincolna. To była jego duma - tegoroczny model, szybki jak strzała. Wyruszał na podbój Houston i postanowił być w świetnym nastroju. Ani trochę nie Ŝałował, Ŝe ominie go gąbczasty kurczak, dzieło sztuki kulinarnej Janie Brewster. Mimo wszystko sumienie nie dawało mu spokoju. MoŜe miało to jakiś związek z ciągłymi i cierpkimi uwagami ze strony Marilee na temat Janie? Podobno Janie rozsiewała na temat ich znajomości jakieś plotki. Oby tylko dziewczątko nie wbiło sobie czegoś do głowy - dla niego zawsze pozostanie wyłącznie miłym dzieciakiem, nikim więcej. Leo zerknął w lusterku na swoje odbicie. Gęste, jasnobrązowe, kręcone włosy, szerokie czoło, wydatne kości policzkowe, mocno zarysowana szczęka, rząd białych, mocnych zębów. CóŜ... nie da się ukryć, był dość przystojnym facetem. Przynajmniej w porównaniu ze swoimi kochanymi braciszkami. Ta myśl go rozbawiła. No i przede wszystkim był bogaty, a jak wiadomo, to duŜo waŜniejsze niŜ dobry wygląd. Co do tego nie miał złudzeń. Dla większości kobiet, nie wyłączając Marilee, stan jego konta odgrywał pierwszorzędną rolę. No, ale przecieŜ nie zamierzał Ŝenić się z Marilee. Owszem, z przyjemnością zabierze ją do Houston. Miło jest pokazać się na ulicy z ładną kobietką. MęŜczyzna musi od czasu do czasu schlebić swojej próŜności. Jednak nie przestawała go dręczyć myśl o Janie. Wyobraził sobie jej rozczarowanie, kiedy odwołał wspólny obiad. Jak by się poczuła, wiedząc, Ŝe umówił się na randkę z jej najlepszą przyjaciółką?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstyleman.xlx.pl
|