48 2010, felietony Magdy Gessler
[ Pobierz całość w formacie PDF ] gotuję się Magda gessler Warszawska restauratorka, gospodyni programu „Kuchenne rewolucje Magdy Gessler” w TVN Kuszące muszelki całe grupy ludzi, którzy z niewiadomego mi jeszcze wtedy powodu po każdym odpływie przeczesywali plaże, szukając czegoś z zapamię- taniem. Nie rozumiałam, co atrakcyjnego może kryć się w mokrym piachu, nie miałam pojęcia, co Portugalczycy zbierają do kubełków i koszyczków. Całe szczęście nie trwałam w tej nieświadomości długo i bardzo szybko odkryłam cudowny świat muszelek. W hiszpańskiej Galicji, w restauracji Dos Islas, przeżyłam jedną z najbardziej zjawiskowych przygód kulinarnych. Sama restauracja nie należy do najpiękniejszych, choć jest malowniczo wysunięta w morze. Właściciele większości restau- racji w tym miejscu są w posiadaniu tzw. plantacji owoców morza, na których do- słownie „uprawiają” ostrygi, małże, omułki, sercówki i całe mnóstwo innych pyszno- ści. Plantacje podzielone są na platformy i na każdej z nich hoduje się inną muszelkę, inne morskie zwierzę. Właścicielka Dos Islas przyjęła nas jak we własnym domu – dość kiczowatym, choć urokliwym. Sie- działa, cała dumna, na krześle pośrodku restauracji z dużą, plastikową czerwoną miską na kolanach. Czyściła vongole i ser- cówki z wodorostów. Oprawiała je i sorto- wała nad wyraz sprawnie, agresywne zaś czerwono-bordowe paznokcie na grubych palcach, dodatkowo ozdobionych dziesię- cioma pierścionkami z dużymi kamieniami, zdawały się tej odpowiedzialnej czynności nie zakłócać w najmniejszym stopniu. Widok był zabójczy. Chwilę potem zawartość miski wylądowała na naszych talerzach. Mniejsze muszelki potraktowane były przez chwilę gorącą parą, większe wrzucone na mgnienie oka na ruszt. Do tego odrobina soli, nawet bez cytryny. To były najlepsze sercówki, jakie jadłam w życiu, aż słodkie od dobroci, pod językiem tryskały jak kołduny. Pyszne, świeże, nieziemskie. Z własnej uprawy. Kto by pomyślał, że muszelki można uprawiać, prawda? Za namową właścicielki obejrzałam tę hodowlę i dowiedziałam się, ile jest warta. Trudno mi było w to uwierzyć, ale okazało się, że ten niecały metr kwadratowy morza kosztuje... 300 tysięcy euro. Dumna Galicyjka o czerwonych paznokciach miała takich pól kilka. Mówiła, że to jej gwarancja dobrego życia. W Kraju Basków jadłam przepyszne omułki, które tam po prostu wrzuca się na ruszt węglowy, gdzie otwierają się pod wpływem ciepła. Spożywane są z kilkoma kroplami soku z cytryny. Te same małże zjadane są też na surowo, świeżo wyciągnięte z morza. Smakują lepiej od ostryg, są nieco twardsze, ale za to nieprawdopodobnie morskie. Nie- dawno wróciłam z Lizbony, w której zmierzyłam się ponownie z moją ukochaną potrawą, o której w Polsce bezustannie marzę. Czasami udaje mi się zjeść ją w Toronto, ale kanadyjskie muszle nie są tak dobre jak portugalskie. Potrawa nazywa się amêijoas à Bulhão Pato, ale nazwa ta nie oznacza jakiegoś nieziemskiego sposobu traktowania małży. Jest hołdem złożonym portugalskiemu poecie, tworzącemu w XIX w., którego wiersze nie podbiły świata tak bardzo jak jego przepis na małże. Nazwa trudna, potrawa prosta. Na patelni rozgrzewamy niewielką ilość gęstej zielonej oliwy z oliwek. Dokładamy do niej sporo grubo siekanego czosnku i odrobinę cebuli. Na to wkładamy całą masę świeżych, umytych w słonej wodzie i oczysz- czonych z piachu muszli tak, żeby pokryć całą patelnię. Całość zalewamy dobrym vinho verde, zakrywamy naczynie i cze- kamy, aż małże się otworzą pod wpływem parującego wina. Na koniec zasypujemy je całymi garściami grubo siekanej kolendry. Ach, jakie to pyszne. Nie można przestać... W Lizbonie pyszne amêijoas à Bulhão Pato jadłam w przeuroczym miejscu o nazwie Mercado do Peixe. Nazwa restauracji ozna- cza „targ rybny” i rzeczywiście, tuż przy wej- ściu wybieramy każdą krewetkę, rybę czy muszelkę, na jaką mamy ochotę. Obok stoi waga, na której stworzenia przed przyrządzeniem są ważone, a my po tej czynności udajemy się do stolika i czekamy na swoje danie. Inną restauracją, szalenie modną obecnie w Lizbonie, jest Bica do Sapato. Tam również spróbujemy poetyckich amêijoas, na które zaprasza właściciel tego miejsca – John Malkovich. Na koniec o mało znanych, ale wartych poznania muszelkach. Na- zywają się navajas, czyli scyzoryki, a dokładniej – okładniczki, zwane również morskimi brzytwami. Pyszne, kremowobiałe, kruche mięso często tonie w piachu, toteż ważne jest jego porządne oczyszczenie. Najpyszniejsze navajas jadałam w Andaluzji, prosto z wielkiego gara. Przedziwny kształt, zaskakujący smak, cudowne przeżycie. 102 28 listopada 2010 | wprost tym razem o tym, co może kryć się w mokrym piachu W iele lat temu w Portugalii, w okolicach Porto widziałam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstyleman.xlx.pl
|