5, OPĘTANIE

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A gdyby Twoje serce pozostało na zawsze w moich dłoniach?
xBezimiennax
Mary
Rozdział 1 Przeprowadzka ...........................................................................3
Rozdział 2 Nieproszony gość ..........................................................................18
Rozdział 3 Człowiek z balkonu …...................................................................26
Rozdział 4 The Wraith …...................................................................................33
Gdy już znajdziesz swoją drogę, nie lękaj się.
Miej odwagę popełniać błędy.
Rozczarowania, porażki, zwątpienie to narzędzia,
którymi posługuje się Bóg,
by wskazać nam właściwą drogę.
Paulo Coelho
Najważniejszą rzeczą, jaką kierowałam się w życiu, było zaufanie, zaufanie
do samej siebie. Do dwudziestego czwartego roku życia myślałam, że mogę
polegać tylko i wyłącznie na sobie, jednak wydarzenia sprzed kilku miesięcy
zmieniły moje spojrzenie na świat. Koszmary, które wydawały mi się odległe o
lata świetlne, nagle stanęło obok mnie i nie powiem, żeby to spotkanie należało
do przyjemnych. Wszystkie moje lęki okazały się być rzeczywistością, od której
każdego dnia próbuję się uwolnić. Pomimo tego, że powoli zaczynam się
przyzwyczajać do nowego życia, to nadal szukam odpowiedzi na kilka pytań,
które zadałam sobie podczas czasu spędzonego w towarzystwie, wtedy jeszcze
obcych mi ludzi. I właśnie znajdując się w nowym otoczeniu, zrozumiałam, że
bez pomocy moich przyjaciół jestem bezużyteczna, chociaż lepszym słowem w
obecnej sytuacji jest wyraz martwa. Każdy z nas był inny, jednak będąc razem
tworzyliśmy zgrany zespół. Zawdzięczam im wprowadzenie do mojego świata
odrobiny radości, miłości, a przede wszystkim … . Pozwólcie, że o tym ostatnim
elemencie wspomnę w mej opowieści. Jednak zanim zacznę chciałabym Was
zapewnić, że wszystko co jest zawarte w tej książce to czysta prawda, o ile mogę
liczyć na szczerość właścicielki pamiętnika, który nadal leży schowany w
najgłębszym zakamarku szafy, oraz na moje wspomnienia, pomimo tego, że
czasami zastanawiam się, czy aby na pewno owe zdarzenia miały miejsce.
Naomi Ston
Rozdział 1
Przeprowadzka
Jack Cliffers siedział przy biurku w swoim gabinecie, przeglądając
akta. Nic w tej sprawie się nie układało albo to on nie potrafił dopasować
poszczególnych elementów układanki, może problem tkwił w jego
pięćdziesięcioletnim umyśle, wykończonym ciężką pracą i wymyślnymi
łamigłówkami sprawców. Jednak pomimo wieku nadal go tu chcieli,
przyzwyczaili się do jego złośliwych uwag i często nieprzemyślanych
posunięć. Liczyli się z jego zdaniem, najczęściej odmiennym od większości.
Przychodzili zasięgnąć porady w wielu sprawach, nawet wykraczających
tematem poza mury szarej codzienności. Z ręką na sercu mógł się nazwać
ich opiekunem, przyszywanym ojcem, nie docenionym jedynie przez szefa.
Prawdę mówiąc, wygrzał sobie całkiem wygodne miejsce, z którego dość
niechętnie w końcu będzie musiał zrezygnować i chociaż zdawał sobie, że
nadejdzie kiedyś czas na emeryturę, to potajemnie wierzył, iż jest dalej
końca, niż początku swojego upadku zawodowego.
Siedział już piątą godzinę z nosem w papierach, gdy ktoś zaczął walić
pięścią o mahoniowe drzwi. Jack oderwawszy wzrok od dokumentów,
spojrzał na wejście. Przyklepał swoje siwe włosy i obejrzał się w lusterku.
W odbiciu uśmiechał się do niego wysoki mężczyzna w przetartych
dżinsach i szarej koszuli, opinającej się na brzuchu tak mocno, że guziki
ledwo trzymały bluzkę w jednym kawałku. Twarz przeoraną miał
zmarszczkami i bliznami po licznych bójkach, jednak bladoniebieskie oczy
lśniły blaskiem dawnych, młodzieńczych lat.
-Nadal masz w sobie to coś- mruknął, otwierając zamknięte na klucz
drzwi. Zawsze je zamykał, gdy chciał się skupić
-Nie podoba mi się to, Jack, nie podoba.- Do ciasnego pokoju wszedł
szef policji.
Brązowe oczy wyszły mu na wierzch, a twarz była w odcieniu
przybliżonym do koloru jego bordowej koszuli. Był zły, a nawet więcej
wściekły. Dobrze, że jego żona nie widziała go w takim stanie, bo zapewne
uciekłaby z krzykiem.
-Co jest?- Jack zapytał z udawanym spokojem, chociaż w środku, aż
się w nim trzęsło.- Jeżeli chodzi o te drzwi...- McCox prosił go, aby zawsze
były otwarte, tak na wszelki wypadek.
-Nie obchodzą mnie twoje drzwi, jak dla mnie mogłoby ich nawet nie
być. Co z tobą jest nie tak?! Mówiłem, żebyś został w gabinecie i zagłębił się
w wynikach autopsji, a ty wbijasz się komuś do domu, totalnie olewając
polecenie Żanny Skawlinsky.- Nicholas McCox z roztargnieniem
wymachiwał rękoma, nie zważając na poustawiane dookoła ramki na
zdjęcia.
-Gdybyśmy czekali, chociaż minutę dłużej, z naszego planu nic by nie
wyszło.- Jack usprawiedliwiał się, wiedząc, że i tak McCox będzie uważał go
za winnego.
-Cliffers, nie ze mną te numery. Który raz przychodzę do ciebie, bo
zachciało ci się nagle bohaterem zostać?- Mężczyzna wycelował w niego
wskazującym palcem.- Posłuchaj, ostatnio miał być ostatni raz, dzisiaj
jestem zobowiązany odciągnąć cię od śledztwa i rozwiązać umowę.
Ostrzegałem cię- dodał Nicholas spokojniejszym tonem.
-Nick, proszę. Nic się nie stało, dalszy przebieg akcji poszedł
bezproblemowo, nawet Żanna Skawlinsky była zadowolona, a to jest
dopiero coś nowego. Zresztą kogo tak szybko znajdziesz na moje miejsce?
-Wiesz, że mam ogromny szacunek do ciebie, ale... - szef wzruszył
ramionami.- Mam kilku ludzi przydzielonych z Chicago i okolic, teraz są tu
na okres próbny, ale i tak będę musiał kogoś wybrać. Mówiąc prosto z
mostu, ma cię tu do siedemnastej nie być, Jack. Chwilę później przyjdzie
młody i się urządzi, także żeby nie było między wami żadnych zgrzytów.
Przykro mi, że już odchodzisz.- Dodał Nicholas McCox i opuścił
pomieszczenie, zostawiając Cliffers'a z malującym się na jego twarzy
niedowierzaniem.
Za nic w świecie nie cofnąłby wczorajszego ruchu, ale ostatnie pięć
minut piątkowego popołudnia z wielką chęcią. Za długo pracował, by od
tak go wyrzucono, ale i za długo pracował z samym Nicholasem McCox'em
by nie wiedzieć, że nie dotrzyma obiecanego słowa. Szczerze mówiąc, Jack
utkwił w gównie po same pachy i, o dziwo, sam do tego doprowadził.
Tuż po wyjściu szefa, w drzwiach pojawiła się Żanna Skawlinsky
ubrana w ciemnofioletową sukienkę, odrywając się tym samym od
panującej wśród policjantów opinii pracoholika. Blond włosy spięła na
czubku głowy, odsłaniając twarz w kształcie serca, a rzęsy, otaczające
niebieskie oczy, wytuszowała. Wyglądała, jakby za chwilę miała przejść się
po czerwonym dywanie. Pomimo wyglądu anioła, była twarda i
niedostępna. Potrafiła się rzucić za kimś w ogień, byleby zostać docenioną.
Wszędzie było jej pełno i może dlatego aż tak bardzo irytowała Jack'a.
Chociaż Cliffers nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta oto osóbka jest wierną
kopią jego samego sprzed kilkunastu lat, to jednak widząc ją teraz, mógłby
rozszarpać Żannę Skawlinsky na drobne kawałki.
-Coś się stało?- Zapytała, widząc wyraz twarzy Jack'a, który nie ruszył
się nawet o milimetr.- Mogę ci w czymś pomóc?
-Żanna, powiem ci coś w zaufaniu,- podszedł do niej i spojrzał prosto
w oczy- mówiąc szefowi o moim wczorajszym wybryku, całe pieprzone
biuro straciło jednego z najlepszych agentów i to tylko dzięki tobie, więc na
twoim miejscu nie siliłbym się na uprzejmości wobec mojej osoby, a zaczął
przekupywać moich kolegów z pracy.- Powiedział, a jego głos ociekał
wrogością.
Dziewczyna spojrzawszy na niego, wybuchnęła dźwięcznym
śmiechem. Nie był to śmiech, rozładowujący napięcie, po prostu śmiała się
z niego. Zatknęła za ucho kosmyk włosów, który uwolnił się z ciasnego koka
i położyła rękę na ramieniu mężczyzny.
-To nie moja wina, że działasz Nicholasowi na nerwy, ani to, że
wylałby cię z pracy przy najbliższej okazji. Powinieneś się cieszyć, że tak
długo znosił twoje humory. Podziękuj też temu nowemu, który zajmie
twoje biuro.- Żanna poklepała go pokrzepiająco.
-A może po prostu omówiłaś to z nim na osobności, co? Posunęłaś się
o krok za daleko, a przepraszam, przysunęłaś o krok bliżej, to on posuwał.-
Mężczyzna obserwował ze stoickim spokojem, jak twarz Żanny pokrywa
się szkarłatem, a oczy zaczynają miotać błyskawicami. Słyszał jej
przyspieszony oddech i obiecał sobie, że pomimo wszystko nie da za
wygraną. Jack nie spuszczał z niej wzroku, dopóki dziewczyna szybkim
krokiem nie opuściła gabinetu.
Usiadłszy na krześle, wpatrywał się w papiery rozściełane po całym
biurku. Jeszcze kilka minut temu był pewien, że jest bliski rozwiązania tej
zagadki, a teraz nie miało to większego znaczenia. Podparł głowę rękoma i
próbował sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy podpadł McCox'owi.
O siedemnastej, godzinę przed oficjalnym zamknięciem biura, Jack
omiótł spojrzeniem swój gabinet, sprawdzając, czy aby na pewno wszystko
spakował do wielkiego pudła. Upewniwszy się, zgasił światło i wyszedł z
pokoju. Szedł długim korytarzem, gdy ktoś go zawołał. Odwrócił się i stanął
twarzą w twarz z chłopakiem, który mógł mieć co najwyżej dwadzieścia
pięć lat. Cliffers od razu zakodował w pamięci jego wygląd. Był wysoki i
szeroki w ramionach, sylwetką nie odstawał od chodzących po korytarzu
policjantów. Ułożone przez wiatr brązowe włosy, skręciły mu się dookoła
twarzy, a na policzkach pojawiły rumieńce, potwierdzające domysły Jack'a
o tym, że młodzieniec dopiero co przyszedł z dworu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • styleman.xlx.pl